kontakt@ekotablica.pl

Ekoinspiracje

Wróć

Rower daje poczucie wolności – rozmowa z Maciejem Jurczykiem, wiceprezesem TiM

Rower daje poczucie wolności – rozmowa z Maciejem Jurczykiem, wiceprezesem TiM


TiM to jedna z firm, które dołączyły do tegorocznej akcji „Rower Pomaga”, organizowanej przez Fundację Ekologiczną ARKA. Pracownicy spółki kręcą kilometry dla dzieci z domów dziecka i zachęcają do tego innych. Jedną z osób, która w ekipie TiM-a stara się dawać dobry przykład jest Maciej Jurczyk, wiceprezes TiM S.A., Dyrektor ds. Rynku i Organizacji oraz wielki miłośnik jazdy na dwóch kółkach.


Jest Pan jedną z tych osób, które kręcą kilometry w ramach celu „Jeżdżę dla dzieci z TiM-em”. Dlaczego dołączył Pan do akcji? Dlaczego warto, by inni do niej dołączyli?

Sama inicjatywa łączy dwa ważne aspekty. Po pierwsze, promuje jazdę na rowerze jako sposób spędzania wolnego czasu, ale też po prostu sposób na życie, zwiedzanie, wypoczynek. Po drugie, dołączając do akcji, stajemy się inspiracją dla innych, pokazujemy, że można łączyć przyjemne z pożytecznym. Oczywiście aspektem nadrzędnym jest tutaj samo pomaganie. Wierzę, że dla każdego z nas możliwość wsparcia bliźniego będzie tutaj priorytetem.

Jest Pan pasjonatem jazdy na rowerze, ale jak doskonale wiemy ta pasja ma różne oblicza. Jeśli rower, to górski, miejski, szosowy? I dlaczego właśnie ten, a nie inny?  

U mnie ta pasja ma różne oblicza. Dopasowuje rower do miejsc, które chce zwiedzać. Chętnie wsiadam i na rower górski, i na rower miejski.

Jak złapał Pan rowerowego bakcyla?

Wszystko zaczęło się, gdy urodził się mój syn, czyli 30 lat temu. Byliśmy na wakacjach za granicą, gdzie z przyjemnością obserwowałem, jak rodzice wożą w krzesełku na rowerze swoje dzieci. W Polsce trudno było wówczas cokolwiek zdobyć, ale to krzesełko było dla mnie kluczowe. I się udało. Później, jak jechaliśmy razem, ludzie dopytywali, skąd je mam i mówili, że to świetny pomysł. Z czasem ta pasja ewoluowała. Syn dorastał, sam jeździł już na rowerze. W naszych rowerowych wyjazdach zaczęło się pojawiać coraz więcej ścieżek górskich, a później nawet single tracki.

Czym jest dla Pana jazda na rowerze?

Rower daje poczucie wolności i dla mnie osobiście jest najlepszym sposobem na chłonięcie świata. Kiedy jadę samochodem – wszystko dzieje się dla mnie za szybko, kiedy idę – trochę za wolno. Rower jest idealny. Można się zatrzymać, rozejrzeć, łatwo zawrócić.

Czy woli Pan jeździć sam czy też większą grupą?

Jestem człowiekiem bardzo towarzyskim i rzadko kiedy jeżdżę sam. Organizuję zatem wycieczki z żoną i znajomymi albo umawiamy się męską ekipą, a żony przyjeżdżają po nas samochodami i dalej wypoczywamy wspólnie.

Czuję tutaj nie tylko pasję, ale też zmysł organizatora… 

Bardzo cieszę się, że mam mały wkład w to, iż wiele osób po latach wsiadło z powrotem na rower. Jakieś 10 lat temu albo i więcej organizowaliśmy wyjazd integracyjny dla pracowników i zaproponowałem wówczas wypad w piękny teren winiarski z urokliwymi trasami rowerowymi. Wypożyczyłem rowery dla wszystkich pracowników. Przejechaliśmy chyba 45 km. Troszkę się wtedy napociliśmy, ale członkowie ekipy uwierzyli, że można tak spędzać czas. Po powrocie wiele osób zaczęło jeździć na rowerach i w ten sposób wypoczywać z rodziną. Razem ze znajomymi mamy też nieformalny kub rowerowy, Szum Gum. Kiedy przychodzi weekend, zgadujemy się, jeździmy na rowerze albo po prostu idziemy w góry.

Porozmawiajmy teraz o trasach… Czy ma Pan jakąś swoją ulubioną? Co w niej takiego wyjątkowego?

Mam dwie ulubione trasy. Pierwsza zaczyna się w Cygańskim Lesie, prowadzi przez Wapienicę, Jaworze, Górki, Brenną. Potem powrót. Druga trasa też startuje w Cygańskim, ale dalej wiedzie przez Bystrą, Mesznę, Buczkowice, Lipowe, Ostre, Górę Matyska, aż do Węgierskiej Górki. Stamtąd można wrócić pociągiem lub, jeśli ma się jeszcze siłę, rowerem. To trasy bardzo widokowe i gorąco je polecam. To, gdzie ostatecznie jadę, zależy zresztą od tego, ile mam czasu i kto jest ze mną. Moja żona na przykład zawsze była wielką przeciwniczką górek (śmiech). Musiałem zatem wymyślać maksymalnie płaskie trasy, aby była zadowolona. Potem zaopatrzyłem ją w rower elektryczny i problem się rozwiązał.

Na co zwraca Pan uwagę, wybierając trasę? Czy ruszając na rowerową wycieczkę, raczej Pan planuje czy działa spontanicznie?

Zdecydowanie planuję. Żona zawsze się śmieje, że mam plan A B C i awaryjny (śmiech). Nieposiadanie planu też jest planem. Prawda jest jednak taka, że kiedy człowiek dużo pracuje, co więcej, zaczyna pracować bardzo młodo, musi nauczyć się dobrze planować swój wolny czas. Tylko wtedy można mieć pewność, że wykorzysta się go w 100% i że nie ulegnie się tysiącom wymówek.

Jaka była najdłuższa trasa, jaką Pan pokonał?

Nie jestem raczej typem, który tworzy prywatne rankingi (śmiech). Jazda sama w sobie jest dla mnie przyjemnością, dlatego bardzo lubię wycieczki po Mazurach, Pojezierzu Drawskim, gdzie jedzie się polami, łąkami, wśród malowniczych jezior i lasów. Często bierzemy wtedy ze sobą stroje kąpielowe, kanapki, kapiemy się w jeziorze i jedziemy dalej. Z przyjemnością łączę też przyjemne z pożytecznym i na rowerach zwiedzam winnice. Alzacja, Morawy, Eger, Balaton czy Słowacja mają wiele do zaoferowania. Jeśli chodzi o trasy, które dały mi w kość, to do dziś pamiętam wyprawę z Bielska-Białej do Istebnej górami. To było tylko 55 km, ale na górze był śnieg i strasznie wtedy zmarzliśmy. W pamięci utkwiła mi również nasza wyprawa ze znajomymi do Opawy. Po pierwsze dlatego, że przez większość czasu, podczas jazdy samochodem, padał deszcz. Po drugie, z powodu pewnej – jak się później okazało dość niebezpiecznej – trasy wzdłuż rzeki. Dość mocno zniechęcani nieustającym deszczem postanowiliśmy zacząć dzień od zwiedzania tutejszego zamku. Po zwiedzaniu pogoda niespodziewanie zaskoczyła, więc pomyśleliśmy, że warto byłoby zrobić jeszcze trasę wzdłuż rzeki. Upewniliśmy się u jednego z mieszkańców, że jest ona przejezdna i ruszyliśmy. Niestety, im dalej byliśmy, tym węższa i bardziej niebezpieczna stawała się ścieżka. Baliśmy się, że zastanie nas tam noc. Na powrót było za późno. W niektórych miejscach musielibyśmy nawet przenosić rowery, ale po godzinie walki udało się. To był pamiętny wyjazd.

„Rower pomaga” to tylko jedna z wielu akcji, w jakie angażuje się spółka TiM. Na co dzień w pracy również jesteście eko… Opowie Pan coś więcej o tych praktykach?

To prawda, staramy się działać i realnie, choćby małymi krokami, zmieniać rzeczywistość. Szczególnie bliska jest nam troska o naszą planetę, stąd też dwa lata temu wdrożyliśmy projekt Ve Eco, którego celem jest prowadzenie działań biznesowych w poszanowaniu dla środowiska naturalnego. Z jednej strony staramy się tworzyć w firmie przestrzeń zielonego biura, w odpowiedzialny sposób korzystać z zasobów, odpowiednio gospodarować odpadami, jakie produkujemy. Z drugiej, z przyjemnością wspieramy akcje ekologiczne. Do naszych stałych partnerów należy m.in. Fundacja Ekologiczna ARKA, która na rzecz ochrony środowiska działa w Polsce już od 15 lat. Pojawiamy się na targach i festiwalach promujących produkty eko, a także włączamy się w akcje społeczne i ekologiczne: Rower Pomaga, Torba za surowce, Drzewko za surowce czy Zielona Ręka.

Dziękuję za rozmowę.



Zobacz także